Jest lipiec 2007,
piękne słoneczne popołudnie, lekki wiaterek chłodzi twarz. Jedziemy ze znajomym
ulicami Wrocławia czerpiąc w pełni przyjemności z jazdy MX5, małym sportowym
kabrioletem.
Zatrzymujemy się
na światłach. Szczęście, że dach jest podniesiony, bo ciężko byłoby nam
zobaczyć zmianę świateł. Wrocław ma to do siebie, że sygnalizacja świetlna jest
dość specyficznie umieszczona w stosunku do linii zatrzymywania się na
skrzyżowaniach, przez co często można zobaczyć, jak osoby odwiedzające miasto,
mają wciśnięte nosy w przednią szybę aut ;).
Na sąsiednim pasie
zatrzymuje się wypłowiały od słońca, kiedyś ciemnoniebieski VW Passat kombi,
rok 1994, za kierownicą siedzi mężczyzna po 40, obok żona i z tyłu dwójka
dzieci. Widzę jego wzrok, jak obserwuje dokładnie nasze auto...
- Widzisz jego
wzrok? – pada pytanie znajomego. Uśmiecham się delikatnie:
- Jasne, że widzę.
– Trudno nie zauważyć, jakim wzrokiem patrzy na samochód – odpowiadam.
- Wyobrażasz
sobie, jak wielu mężczyzn marzy o sportowym samochodzie, problem w tym, że
nigdy tych marzeń nie zrealizują. Wiesz… dzieci, żona, dom,
zobowiązania...większości z nich pozostaje jedynie popatrzeć i pomarzyć.
Popatrzyłam na
pana z VW i zastanowiłam się… Jak to jest? Czy rzeczywiście większość mężczyzn
marzy o super fajnych, sportowych samochodach? Takich, które są zupełnie
niepraktyczne i nieekonomiczne? W którym momencie znikają z horyzontu marzenia
o fajnych autach?
Odwiedzając
różnego rodzaju imprezy często widzę sytuacje, gdzie panowie z rozmarzonym
wzrokiem, zachwycając się widokiem pięknych samochodów, ciągną za sobą znudzone
żony.
Czy mój znajomy
miał rację? Czy też może w pewnym momencie odpuszczamy sobie marzenia na temat
motoryzacji i przechodzimy bez żalu do kolejnego etapu, jakim jest rodzina.
Jak często
marzycie na temat tego, jakie auto chcielibyście mieć na swoim parkingu, pod
blokiem, w garażu? A może zupełnie nie zastanawiacie się nad tym, a samochód
traktujecie jako środek do przemieszczania się z punktu A do punktu B…?
Marzenia o
sportowym aucie również i mi się udzieliły po części… Mając dwadzieścia lat
człowiek zupełnie inaczej myśli ;). Chcąc spełnić chociaż częściowo swoje
marzenia zostałam posiadaczką Opla Calibry. Piękny… srebrny…, fantastyczne
przyspieszenie, sportowa linia… Jego jedynym minusem było to, że dość często
odwiedzałam warsztat samochodowy.
Opel Calibra -
swoją premierę na rynku miał w 1989r., jako usportowiona wersja Opla Vectry, z
którego przeniesiona została płyta podłogowa i zawieszenie (obniżone i
odpowiednio utwardzone). Jego nieosiągalną (nawet dla dotychczasowych aut)
zaletą był bardzo niski współczynnik oporu aerodynamicznego na poziomie
Cx-0,26. Dostępny był w 6 różnych wersji silnikowych. Najmocniejsza wersja
Turbo miała ponad 200 KM i napęd na 4 koła. Produkcji Calibry zaprzestano w
1996 r., chwilę po tym, jak Keke Rosenberg wraz z Manuelem Reuterem i Winterem
zdobył tytuł mistrza, jako najlepszy kierowca i najlepszy team jadąc sportowym
Oplem zbudowanym na podzespołach Calibry.

W czasach swojej świetności auto to było bardzo popularne
wśród miłośników tuningu. Ogromna dostępność i niskie koszty części
umożliwiających „upiększanie” Calibry powodowała, że była ona poddawana
niezliczonym modyfikacjom wizualnym. To, jaką wyobraźnię potrafiła rozbudzić u
swoich właścicieli, możemy zobaczyć na niektórych zlotach tuningowych i
fotorelacjach.
Szukając ciekawych stylizacji tego auta, przez przypadek natknęłam się na dość
dosadnie napisaną charakterystykę tego samochodu. Poczytajcie, :) warto:
Jeśli chodzi o moje podejście, pozostaję wierna
swojej zasadzie: „Im mniej tym lepiej”.
Chociaż podobno o gustach się nie dyskutuje… ;)